Szanowni Państwo,

czasami przebieramy się. Przebieramy się dla hecy udając kogoś innego. Zwykle robimy to na bal przebierańców. Niektórzy przebierają się za różowe zwierzaczki bo tak lubią - widziałem to na reklamie IKEA. Są to z grubsza niewinne, nikomu nie szkodzące zabawy, wynikające z prawa regulowania stosunków według uznania stron. Kwintesencja wolności z odrobiną fantazji. Kłopot jest większy jeżeli na naszej drodze życiowej napotkamy przebierańca udającego policjanta lub gościa z gazowni albo nieszczęsnego farbowanego wnuczka. Spotkanie z takim sprytnym osobnikiem, operującym na pograniczu prawa, a udającym prawowitego właściciela wizerunku kończy się zwykle utratą części majątku.

Tak to też było z kredytami co przebrały się dla niepoznaki ze kredyty walutowe. Taki zwykły polski kredyt, po założeniu pelerynki waloryzującej, znakomicie udawał kredyt dewizowy. Tak wyśmienicie że do tej pory niektórzy przecierają oczy, pukają się w głowy i twierdzą że widzą dewizy. A to żadne tam dewizy, tylko zwykłe polskie złotóweczki ino w pelerynce. Dlaczego o tym piszę? I to w sposób odrobinę uchybiający powadze sytuacji... Już tłumaczę. 

Od jakiegoś czasu zastanawiam się nad funkcją pieniądza w kodeksie cywilnym, próbując tę funkcję skonfrontować z walutowością obowiązującą do 2009 roku, nominalizmem i funkcją samego kredytu. Ustawodawca z jakiegoś powodu wymagał przed 2009 rokiem aby wszelkie zobowiązania pieniężne na terenie Polski były wyrażane w pieniądzu polskim, jednocześnie dopuszczając pieniądz zagraniczny przy pomocy prawa dewizowego. Banki nie poszły jednak ścieżką dostępną prawa dewizowego. Z jakiegoś powodu tego nie zrobiły.

Zamiast wybrać ścieżkę dozwoloną prawem, banki wybrały ścieżkę "przebierańca" ubierając kredyt złotówkowy w taki sposób że wyglądał jak dewizowy, pozostając jednocześnie zgodnym z zasadą walutowości. Komentatorzy przechodzą nad tym faktem obojętnie, zasłaniając się swobodą zawierania umów oraz wolnością obywatelską dorosłych ludzi. Ładnie brzmi, ale jest to nadinterpretacja obowiązujących zasad prawa. Tego typu operacja nie wynika ze swobody tylko jest najzwyklejszym ominięciem prawa. Bo czymże innym jest umowa "kredytowa" mająca znamiona umowy dewizowej z będąca w rzeczywistości umową denominowaną w pieniądzu polskim? Oba byty są od strony kredytobiorcy funkcjonalnie tożsame - po prostu identyczne. Jeżeli więc nie można zawierać w Polsce umów w walucie innej niż polska bez specjalnych pozwoleń to jakże można zawrzeć tożsamą umowę tylko sformułowaną tak aby pozornie była zgodna z prawem. Skutki ekonomiczne obu umów są inne, skutki dla konsumenta identyczne - uwikłanie w kredyt w walucie obcej - kredyt niedozwolony polskim prawem przed porządkami 2009 roku bez specjalnych pozwoleń dewizowych. Z jakiegoś powodu ustawodawca utrudniał obrót dewizowy - czyżby wypełniając art.227 Konstytucji RP chronił obywatela przed tym nierozsądnym krokiem oraz agresywnym rynkiem? Oferowanie tego typu umów przez banki jest funkcjonalne ominięciem zasady walutowości oraz prawa dewizowego. Dodam że wrzucono na polski rynek masę polskiego pieniądza stosując zaniżoną stopę procentową, co omija ustawy definiujące rolę NBP.

Próba ominięcia ustawy jest w polskim prawie penalizowana. Nie wolno się przebierać w celu udawania policjanta, nie wolno udawać gościa z gazowni, nie wolno udawać wnuczka. Ustawodawca ustalił że nie wolno omijać prawa - zaznaczając że "czynność prawna sprzeczna z ustawą albo mająca na celu obejście ustawy jest nieważna".

Złapmy przebierańca, odnajdźmy na nim i zerwijmy pelerynkę - pokażmy że bank jest nagi. Pieniądz, miernik wartości, waloryzacja, nie uchybia - to nie są puste słowa. Te terminy mają ścisłe znaczenie ekonomiczne i prawnicze. Jesteśmy blisko. Coraz bliżej.  A w wolnej chwili poczytajmy w sieci na temat Muchy Arystotelesa. To pozwoli nam zyskać właściwy dystans do tego co mówią autorytety, będący przecież tylko ludźmi. Nie bójmy się weryfikować ich twierdzeń.

-Ryszard Styczyński